Wolontariat
Do napisania tego posta skłoniła mnie rozmowa z osobą, która zadzwoniła w sprawie adopcji kota. Była przekonana, że to, co robimy, jest naszą pracą zarobkową, że za to, co robimy, dostajemy wynagrodzenia.
No niestety. My do tej „pracy” dokładamy. Zawsze.
Prawie każda z nas pracuje zawodowo, minimum po 8 godzin dziennie. Ania pracuje w controllingu, Monika i Wiola to nauczycielki, Marlena prowadzi dom seniora, Martina pracuje w przychodni, Magda w firmie projektowej, Agata w szpitalu, nasza druga Monika jest archeologiem, Maria zajmuje się pracą biurową, a Jagoda zarządza zespołem projektowym. Justyna niedawno została mamą i pomimo braku snu pomaga aktywnie kotom. Wszystko po to, by po godzinach pracy i zobowiązań wracać do domów pełnych zwierząt – własnych i tych uratowanych – leczonych i szukających nowych domów. Wracamy nie po to, by odpocząć, ale po to, by pracować dalej, non profit na cały etat albo na dwa. Nie mamy dni wolnych nawet wówczas, gdy zawodowo jesteśmy na urlopie. Pracujemy dla kotów, rzadko możemy gdzieś wyjechać, bo nie mamy komu przekazać naszych obowiązków. Zawsze któreś ze zwierząt jest chore, z którymś trzeba pojechać do weterynarza, wyczekać swoje w kolejce, wrócić, nakarmić stado, posprzątać kuwety, odkurzyć, umyć podłogi… i spróbować spędzić czas z rodziną.
Poza tym łapiemy kotki na kastracje, zajmujemy się nimi po zabiegach, odwozimy w miejsca bytowania. Posty na Facebooku też nie tworzą się same, tak samo jak zbiórki na portalach pomocowych. Musimy jechać do stoczni, nakarmić koty, nieważne, czy pada deszcz, czy wieje wiatr, czy akurat jest upał lub czy solidny mróz. Nieważne, czy są czyjeś urodziny albo Wigilia, Sylwester, te koty są głodne i mogą liczyć tylko na nas, nikogo innego nie mają.Zatem, jeśli odmawiamy pomocy, przekierowujemy do schroniska, to dlatego, że już naprawdę nie możemy. Nie możemy, bo nasze doby też mają 24 godziny, a tygodnie tylko 7 dni. Miesiące też nie chcą być dłuższe.Jeśli prosimy Was o pomoc, to nie o pomoc dla nas, a dla zwierząt, które zostały nam zgłoszone. Żadna z nas NIGDY NIE OTRZYMAŁA WYNAGRODZENIA za pracę na rzecz zwierząt. To nasz wolontariat. Nasz obowiązek moralny, potrzeba serca. Nie narzekamy i to nie o tym ma być post. Jednak zarzuty wzbogacania się na kociej biedzie bolą. Tak po prostu, po ludzku. Bolą też wiadomości: “wpłaciłem Wam kiedyś pieniądze, a Wy teraz odmawiacie zabrania kota”. Nie wpłacacie NAM, a pomagacie KOTOM! Ta pomoc jest udzielana naszymi rękoma. Jednak my tych rąk mamy jedynie po dwie, nijak nie chce być więcej. Mówicie: „nie pomogę, bo mam już kota”, my mamy po kilka/kilkanaście-a nawet kilkadziesiąt zwierząt i jeśli odmawiamy, to znaczy, że już naprawdę nie mamy gdzie wstawić kolejnego.Zastanawialiście się, gdzie mieszkają te koty, które ogłaszamy? W naszych domach. Czasami w zaprzyjaźnionych dt. I dopóki któryś podopieczny nie znajdzie domu, nie mamy jak wziąć kolejnego. Niektóre z kotów są pod naszą opieką kilka lat i pewnie będą aż do śmierci. Były lub są ogłaszane, a telefon w ich sprawie milczał/milczy. To, że nikt ich nie chce, nie oznacza, że wpadają w czarną dziurę niebytu i wykreślamy je z listy. No nie. One są, jedzą, korzystają z kuwety i chorują. A zgłoszeń przybywa.Jest nas garstka, tak po prostu. Za mało, by pomóc wszystkim, ale nie chcemy przestawać działać, bo wiemy, że robimy dużo dobrego. Każde uratowane kocie życie, każda wykastrowana kotka, to dla nich lepszy świat. Póki starcza nam sił, chcemy to robić! Prosimy nie podcinajcie nam skrzydeł swoimi roszczeniami i wspierajcie nas, kiedy mówimy, że jest źle. Teraz jest źle. Teraz znów ważą się nasze losy. To być albo nie być, jeśli nie spłacimy długów u weterynarzy, to nikt już nie pomoże nam na kredyt, a my nie pomożemy żadnemu kotu.Jeśli dotarłeś do końca tego postu – zagłosuj przelewając 1 złotówkę.
https://www.ratujemyzwierzaki.pl/skarbonka-dla-pkdt…