Koty z lasu
Jaki jest los kota wolno żyjącego bez opieki?
Każdy, kto ma odrobinę wrażliwości, widzi i wie.
Głód, zima w śniegu, jesień w deszczu. Brak schronienia, własnego kąta i miseczki. Brak kastracji – ciągłe ciąże i porody, wędrówki kocurów, wypadki komunikacyjne. Choroby, brak leczenia, śmierć.
Choć wiemy, że świata nie zbawimy, to staramy się zaopiekować jak największą liczbą dzikusków.
Każde zadbane stado to kilka uratowanych kocich istnień, kocich pojedynczych światów. Jednak każda kocia ekipa to, niestety, też kolejne koszty. Koszty, których nie jesteśmy w stanie udźwignąć.
W ogromnej potrzebie zawsze są koty z lasu. Nasza wolontariuszka MARIA od kilkunastu lat regularnie dokarmia w lesie stadko dzikusów. Na każde karmienie przychodzi od dawna 7 – 12 kociaków. Część to stali bywalcy, część jest dochodząca – wędruje między rożnymi miejscami karmienia. Wszystkie ogonki chętnie korzystają ze stołówki i pałaszują, ile się da.
Zwierzaki są wykastrowane, w razie potrzeby wszystkie są leczone. Te, które dało się oswoić, znalazły domy, te zupełnie dzikie żyją w lesie, pod murem cmentarza.
Gdy kilka lat temu podpalono ich domki, wolontariuszka interweniowała na policji, niestety, sprawę umorzono. Na szczęście sytuacja z podpaleniem nigdy więcej się nie powtórzyła.
Niestety, dewastacja: wywracanie misek, demolowanie bud powtarza się dość regularnie. Naprawianie budek jest niestety częste. Zdarzają się też że przypadki wykradania przez ludzi karmy z kociej stołówki.
Kilka lat temu Maria postawiła kolejne miseczki, bliżej zabudowań, w tym miejscu regularnie żywi się kolejne 5 kocich bied i kilka jeży.
Dodatkowo wolontariuszka pomaga sąsiadom, znajomym karmicielom – sterylizuje koty w miarę potrzeb i organizuje opiekę wet.
Zapotrzebowanie na karmę jest ogromne i przerasta indywidualne możliwości Marii.