Dzień z życia wolontariuszki PKDT… i pewno wielu innych.
Sobota… Dzień wolny od pracy. Nieważne, nie dla mnie. Pobudka o siódmej rano.
Oporządziłam 5 kotów, zjadłam małe śniadanie, przygotowałam sprzęt i potrzebne rzeczy do łapania kotów wolno żyjących na zabiegi kastracji. Ze stada kilkunastu została jeszcze połowa, trzeba zdążyć zanim pojawią się kolejne mioty. Jestem zdeterminowana do działania, pomimo, że stanie na wietrze i zimnie nie jest niczym przyjemnym. A gdy wejdzie do klatki kot i zamknę za nim drzwiczki pilotem, trzeba będzie jeszcze zgrabiałymi od zimna rękoma przełożyć upolowanego kota bezpiecznie do transportera. Nie jest to łatwe zadanie, zwłaszcza, gdy na „łapankę” jedzie się w pojedynkę. Ale mam swoje sposoby 😊 Lata wprawy robią swoje.
Owocem dzisiejszej wyprawy jest jedna kotka i dwa kocury. Jeden z nich trafił do lecznicy, w poniedziałek zostanie wykastrowany. Patrzę na niego robiąc zdjęcie i myślę: jakiś Ty piękny, jaka szkoda będzie Ciebie wypuszczać z powrotem w miejsce bytowania… ☹ A może jednak okażesz się miziakiem? Może ktoś Ciebie zechce przygarnąć?
Dwa pozostałe koty miały trafić do mojej przyjaciółki, gdzie udało się wygospodarować trochę miejsca na klatki dla kotów oczekujących na zabiegi i po zabiegach. No ale po drodze musiałam wstąpić do zewnętrznego domu tymczasowego, gdzie od przedwczoraj zamieszkuje nasza nowa podopieczna Silver. Trzeba było wyczyścić jej uszy, w których zagościł świerzb i kontynuować zaordynowane leczenie. Na miejscu okazało się, że nie tylko świerzb jest nieproszonym gościem… Nauczona doświadczeniem zorientowałam się , że skórę koteczki „odwiedził” również grzyb ☹ Udaliśmy się natychmiast do weterynarza. Niestety, dwa złapane koty musiały czekać w aucie na transport do miejsca docelowego, bo należało jeszcze wykąpać kotkę z grzybicą w specjalnym leku.
Gdy wreszcie udało się dowieźć dwa pozostałe koty na miejsce, musiałam przygotować im klatki: przeprowadzić dezynfekcję, przygotować legowiska, kuwetę, jedzenie, zabezpieczyć (przykryć) dodatkowo klatki, by koty czuły się w miarę komfortowo w oczekiwaniu na zabiegi. Minęła więc kolejna godzina… O 16tej udało mi się zakończyć wszystkie prace i ruszyć wreszcie do domu, zaopiekować się własnym zwierzyńcem, socjalizacją dwóch kociaków, które goszczą w moim mieszkaniu od dwóch miesięcy i po które pomimo intensywnego ogłaszania nikt nie dzwoni… Czy znajdę tym zwyczajnym „pingiwnom” w końcu fajnych opiekunów?
Takie to zmartwienia wolontariuszki. Jedne z wielu. Kolejne ogromne zmartwienie dotyczy funduszy: skąd ja wezmę na to wszystko pieniądze? Przecież każdy z tych kotów niesie za sobą koszty. Choćby samo odpchlenie i odrobaczenie przy okazji zabiegu – to niezbędne minimum. Nierzadko trzeba te koty wpierw wyleczyć, bo lata życia w kiepskich warunkach, nieodżywienia, robią swoje. Drapię się po głowie, robię zbiórki wykorzystując uprzednio wykonane fotografie. Udostępniam, proszę żebrzę… A rezultat? Najczęściej mierny ☹
Tak bardzo chciałabym się nie musieć tym przejmować. Mam siłę, mam determinację, mam chęci i wiarę, że te działania są słuszne. Główna przeszkoda to czas (bo przecież pracuję również zawodowo) i pieniądze. Tego stale brakuje. Gdy na koncie fundacyjnym pustki, a księgowa alarmuje, że nie ma za co opłacić faktur, przychodzi strach… Strach, że nie będę w stanie pomóc tym, które o pomoc same się nie upomną…
Zapomniałam napisać, że wczoraj wzięłam urlop by cały dzień spędzić w drodze do weterynarza ze schroniskowym psem i w kilkugodzinnym oczekiwaniu na niego po badaniu rezonansem. A jutro będzie dzień odwiedzin mojego schroniskowego przyjaciela.
Chcesz wesprzeć moje/nasze działania?
Przelej grosz na udostępniane przez nas zbiórki lub bezpośrednio na konto:
89160014621030907900000026
Pomorski Koci Dom Tymczasowy
ul. Kawęczyńska 16/39
03-772 Warszawa
SWIFT (kod BIC): PPABPLPKXXX
paypal: pkdt.biuro@gmail.com
Dopisek: DT Anna I.